| | | WIADOMOŚCI KWIETNIA 2024 | |
| | | REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMAREKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA | |
| IGRZYSKA OLIMPIJSKIE
LONDYN 2012
REPREZENTACJA - PROGRAM - OLIMPIJSKIE MEDALE POLAKÓW
SZPADA KOBIET - 1/16 finału - 30 lipca - Tabela
Tabela turniejowa mat-fencing >>
Niesamowite rzeczy dzieją się w Londynie. Teoria względności Einsteina zdaje się w końcu zyskiwać twardy dowód i przestaje być li tylko teorią. Jeszcze trochę i sędziowie olimpijscy wynajdą formułę na kamień filozoficzny, zamienią cynę w złoto, a eliksir życia będzie sprzedawany w każdym warzywniaku.
Przesada jest tu oczywiście zamierzona, a ja nie dostałem pomieszania zmysłów, chociaż patrząc na to co się działo w półfinałowej walce turnieju szpady kobiet, wydawało mi się przez chwilę, że zwariowałem. Właściwie nieistotne było wszystko aż do końca trzeciej rundy. Broniąca tytułu Britta Heidemann prowadziła, to znowu Koreanka Shin wyrównywała i tak przez dziewięć minut, do stanu 5:5. W doliczonej minucie priorytet wylosowała Azjatka, po czym bardzo skutecznie broniła się i wydawało się, że dojdzie do sytuacji niecodziennej, a mianowicie zwycięstwa przez priorytet. Gdy do końca walki pozostała sekunda nastąpiło najwyraźniej zakrzywienie czasoprzestrzeni...
Każdy kto kiedykolwiek widział wcześniej podobną sytuację wie, że sekunda na aparacie może oznaczać więcej niż tylko sto setnych, ale na pewno mniej niż dwieście. Wie też zapewne, że w tym czasie da się wykonać jedną, a jakimś cudem dwie akcje, które dadzą trafienie. Fizyczną niemożliwością jest wykonanie CZTERECH. Jak do tego doszło? Wytłumaczenie jest jedno. Wolontariusz obsługujący pilot do aparatu nie wcisnął przycisku start albo też rzeczony przycisk zwyczajnie nie zadziałał. Dzięki temu Niemka w swojej kolejnej akcji mogła trafić na jedną lampę i zwyciężyć. Koreańczycy protestowali gorąco i zażarcie. Trudno im się dziwić – mieli rację. Sekunda bezsprzecznie upłynęła, a idę o zakład, że upłynęły nawet dwie. Po jednej z akcji bowiem nieszczęsny wolontariusz wystartował zegar po komendzie „stój”. Czas się wyzerował, a sędziowie dodali pełną sekundę, chociaż najprawdopodobniej z sekundy tej nie zostało już wiele. W ten sposób Heidemann zyskała więcej czasu niż przewiduje regulamin, co jest absolutnie nie do zaakceptowania. Walka może trwać (czysty czas) krócej niż dziesięć minut, ale ŻADNYM sposobem nie ma prawa trwać dłużej. A trwała. Na tym nie koniec, bo do niezdarności wolontariusza dołożyła się totalna niekompetencja austriackiej sędziny Barbary Csar, a także gapiostwo Koreanki, której zabrakło wyrachowania. W wielkich emocjach zapomniała o czymś, czego w życiu nie zapomniała by zawodniczka z Francji czy z Włoch. Powinna była odsuwać swoją przeciwniczkę na przepisową odległość przed komendą „naprzód”. Klingi nie mogą się dotykać gdy zawodniczki prostują ręce, podczas gdy tu ewidentnie dotykały się, kiedy obydwie szpadzistki miały ręce ugięte. Koreanka o tym zapomniała, trudno ją o to winić. Sędzina nie ma prawa takiego błędu popełnić i brakiem decyzji o odsunięciu Niemki i Koreanki na przepisową odległość wypaczyła wynik walki.
Chociaż kto wie. Skoro czas walki nie płynął, to równie dobrze Heidemann mogłaby stanąć na linii końcowej i w sekundę przebiec 14 metrów. Oczywiście, to znowu przesada, ale pokazuje beznadzieję sytuacji, w jakiej znalazły się obydwie zawodniczki.
Owszem, obydwie. Bo co miała robić mistrzyni z Pekinu jeśli widziała, że jeszcze ma czas? Atakować. Atakowała i w końcu trafiła. Ale ile można? Sędziowie i członkowie komisji technicznej stanęli wobec pewnej „oczywistej oczywistości”. Trwały długie dysputy. Zrozumiały gniew i zrozumiałe rozgoryczenie Koreańczyków, zaklęcia, przekonywanie. Nic nie pomogło. Że błąd ludzki, że to się zdarza, że taki jest sport? Nie! Żyjemy w XXI wieku i do dyspozycji mamy wideo arbitraż, który komisja mogła analizować NIESKOŃCZONĄ ilość razy. Poza tym jeśli argumentować to błędem ludzkim, to jak potraktować wspomnianą już sytuację kiedy puszczono ostatnią sekundę po komendzie „stój”? To też błąd ludzki. Ale w tym przypadku można było cofnąć czas i dodać sekundę. Dlaczego, pytam się, w odwrotnej sytuacji nie można podjąć takiej samej decyzji? To co się stało było niekonsekwentne, nielogiczne, niesprawiedliwe. Można też przypomnieć walkę Sylwii Gruchały z Japonką Ikehatą. Tam w sytuacji gdy pozostały cztery sekundy do końca walki, zegar również nie został włączony i sędziowie zdecydowali się na odjęcie dwóch sekund, bo...tak wynikało z wideo arbitrażu. Zero konsekwencji.
I prawdą jest, że w takiej sytuacji trudno znaleźć rozwiązanie idealne. Ale dlaczego nie można było wypracować precedensu, a nie brnąć w paradoksy rodem z filmów Barei. „Nie wystartujemy zegara na aparacie, i co pani nam zrobi?” A nie mówimy tutaj o spekulacjach. Mówimy o faktach. Każdy kto umie liczyć wie, że ta sekunda upłynęła, a decyzja podjęta (właściwie przez kogo ostatecznie?) brzmi trochę jak „Jeżeli fakty mówią inaczej, to tym gorzej dla faktów”. Emocje w końcu opadną, a ludzie odpowiedzialni za to wszystko będą mogli spokojnie porozmawiać. Tylko czy ktoś weźmie za to odpowiedzialność? Przecież nie można wszystkiego zwalić na biednego i zastrachanego wolontariusza ani na kiepskiego sędziego.
Najgorsze jest to, że Koreance A Lam Shin nikt nie odda straconej szansy.
Marek Malanowski
|
|
|
|