| | | WIADOMOŚCI SIERPNIA 2024 | |
| | | REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMAREKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA | |
| 2024-08-05 |
Zobaczymy...!
Chciałbym już od wejścia prosić Państwa, Drodzy Czytelnicy o wybaczenie, a przede wszystkim prosić o wybaczenie naszą drużynę floretową. Zdecydowaliśmy w kolektywie redakcyjnej, że najpilniejszą potrzebą jest zareagowanie paradą i ripostą na natarcie wymierzone w środowisko floretowe, bo każda godzina jest na wagę złota. Teraz jednakże, wrócmy na chwilę do ostatniego dnia szermierki na igrzyskach, bo naprawdę jest do czego.
Pisaliśmy o florecistach przed igrzyskami jako o drużynie, która ma najtrudniejsze zadanie do wykonania. Już w pierwszym meczu trafili na „gang” Stefano Cerioniego, z którym żartów nie ma, „Gangu” podrażnionego dodatkowo brakiem złotego medalu Filipo Macchiego, a także przegranym finałem drużynowego w turnieju kobiet i brakiem jakiegokolwiek medalu w kobiecych zawodach indywidualnych. Gorszy scenariusz nie śnił się chyba nikomu z Azzurich. Brakowało chyba tylko tego, żeby Ka Long Cheung wszedł na najwyższy stopień podium i krzyknął „Pierwszy makaron do Italii przywiózł z Chin Marco Polo!”.
Możecie mi nie wierzyć, ale jak tylko zobaczyłem, w jaki sposób drużyna prowadzona przez Radosława Glonka przybiła sobie piątki przed rozpoczęciem zmagań, poczułem przypływ głupiej nadziei i pomyślałem: „Jest dobrze”. W innych okolicznościach mój stan ducha szybko zostałby zweryfikowany, ale na planszę wyszedł Jan Jurkiewicz i zaczął pracować. Każde trafienie, czy to w natarciu, czy wejściem w tempo, było wypracowane i przemyślane. Każde następne potwierdzało, że poprzednie nie było dziełem przypadku. Zwycięstwo 5:2 i wymarzony początek meczu, bo pokazał jakiej intensywności walki będzie wymagał do samego końca. Dobrą robotę kontynuował Michał Siess w walce z Bianchim, a także Adrian Wojtkowiak. Co prawda początek walki z wicemistrzem olimpijskim, Macchim był trochę niefortunny, parę razy zabrakło precyzji, ale w końcu udało zadać się piąte trafienie. Należy tutaj odnotować, że pomimo przegranej Adriana 5:6, to Polacy cały czas wyglądali na planszy lepiej, agresywniej, wykazując większą konsekwencję.
Jan (nie Janek!) Jurkiewicz potwierdził te obserwacje w kolejnym pojedynku. To nic, że Guillaume Bianchi prowadził już 5:1. Naszemu floreciście wystarczyło szesnaście sekund by doprowadzić do stanu 5:5. Na tablicy widniał wynik 20:18 dla Polski. Adrian Wojtkowiak stanął przed trudnym zadaniem. Tommaso Marini w turnieju indywidualnym nie wszedł do ósemki. Tommaso Marini przegrał pierwszą walkę w meczu 2:5. Tommaso Marini był „żądny krwi” i w końcu zaczął skutecznie korzystać ze swojego pełnego zasięgu. Adrian próbował, ale niestety nie udało mu się zepchnąć Włocha do defensywy, a w obronie nie miał dobrego pomysłu na powstrzymanie z pozoru flegmatycznych natarć Mariniego, które z nieznośną konsekwencją zawsze znajdowały kamizelkę Polaka. Wynik 25:21 dla przeciwników nie oznaczał jeszcze końca meczu, zwłaszcza, że Michał Siess już po 43 sekundach starcia z Filippo Macchim doprowadził do remisu. To była najlepsza wersja Michała jaką znamy. Czy w natarciu, czy przeciwnatarciu, wykonywał akcje na sto procent, z niezachwianą pewnością siebie. W tym momencie wszystko zaczynało się niejako od nowa, ale cały czas przewagę mentalną mieli podopieczni Radosława Glonka. Niestety Macchi szybko wyciągnął wnioski i powtórzył wyczyn Jana Jurkiewicza z wcześniejszej walki. Prowadzenie Włochów stopniało nieznacznie, ale niestety zostało powiększone po kolejnym pojedynku. Andrzej Rządkowski, który zmienił Adriana Wojtkowiaka miał przed sobą jedno z najtrudniejszych zadań w dotychczasowej karierze. Pojawił się w siódmej odsłonie meczu, przy prowadzeniu rywali, i były to jego pierwsze oficjalne kroki na olimpijskiej planszy. Trema nie spętała mu nóg, ale chyba nieco obciążyła rękę, bo kilku sytuacjach bardzo nieszczęśliwie nie zapalił lampy. Pojedynek, który mógł się równie dobrze skończyć remisem albo wygraną, padł łupem Bianchiego. Wobec remisu Jana Jurkiewicza z Filippo Macchim wynik przed ostatnią walką brzmiał 40:35 dla Azzuri. Pięć trafień. Dla widzów aż pięć. Dla widzów tylko pięć. Dla Michała Siessa liczyło się tylko jedno, następne trafienie. Kiedy zadał pierwsze serca kibiców na pewno trochę przyśpieszyły. Kiedy zadał drugie, już po sekundzie z pewnością zaczęły łomotać. Pojawiły się być może nieśmiałe myśli o tym, że może się uda, może dociągnie, a potem to już przecież wszystko możliwe... W starożytnych greckich sztukach teatralnych te wzniosłe momenty przed ostateczną tragedią nazywane są retardacją, opóźnieniem. W widzu miały wzbudzić poczucie, że wszystko będzie dobrze, że Antygony nie zamurują żywcem, a Edypowi zostanie chociaż jedno oko...
Polacy zeszli z planszy pokonani. Wynik przed meczem, zdawałoby się oczywisty, ale po jego zakończeniu pozostał niedosyt. Proszę mnie źle nie zrozumieć, oprócz tego niedosytu przepełniała mnie duma z chłopaków. Pokazali waleczność, przemyślność, nie odpuszczali na nogach, nie odbiegali umiejętnościami od dużo bardziej utytułowanych rywali. Byli drużyną w pełnym tego słowa znaczeniu. Dostarczyli wspaniałych emocji i, co ważne, naprawdę dużo wrażeń estetycznych, pokazując kawał świetnej i pięknej szermierki.
Rozpisałem się o tym meczu, bo wiadoma rzecz – gdy odpadnie się w ćwierćfinale, kolejne walki już nie cieszą oka tak bardzo, bo z tyłu głowy siedzi chochlik i szepcze do ucha: „to tylko o pietruchę”. O pietruszkę czy nie, naszym florecistom udało się stoczyć jeszcze jeden, stojący na wysokim poziomie mecz. Zwycięstwo z Egiptem, ekipą bardzo niebezpieczną gdy ma swój dzień, było bezdyskusyjne, a szermierka zaprezentowana przez chłopaków bardzo ładna. Muszę przyznać, że potem emocje zeszły ze mnie już tak mocno, że nie obejrzałem meczu z Chinami. Porażka 30:45 oznaczała, że do drużyny też wkradło się rozprężenie. Pozostało im szóste miejsce na igrzyskach olimpijskich. Jeszcze dwa sezony temu wydawało się, że wyjazd do Paryża będzie niewykonalny, a tymczasem biało-czerwoni otarli się o strefę medalową. Niesamowite.
Postronnym obserwatorom, patrzącym głównie na rankingi, uważającym, że szermierka to sport „zero-jedynkowy” mogłoby się wydawać, że to dzieło przypadku, że nasza drużyna miała po prostu swój dzień. Jednak my znamy tę ekipę lepiej i znamy lepiej floret. Wiemy, że czasem gorsze wyniki nie wynikają z braku czysto szermierczych, technicznych umiejętności. Wiemy, że czasem mistrz różni się od 30 zawodnika kilkoma trafieniami, bo dłużej potrafi utrzymać koncentrację, bo w decydującym momencie koniec broni nie będzie niesiony, a biodro nad nogą zakroczną zostanie nisko, na swoim miejscu. Niuanse w szermierce osiągają stan, który czasem nawet ekspertom wydaje się groteskowo zawiły. Trudno to wyjaśnić, trudno o tym pisać, ale czasem po prostu widzi się coś dobrego i wie się, że to jest to. Panowie floreciści: to było To. Prosimy o więcej Tego. Prosimy o konsekwencję w jego realizacji, bo To było naprawdę piękne. Wiem, że zaraz pojawią się głosy, zapewne w części słuszne, że nie ma co popadać w hurraoptymizm, że przecież widoczne były u Polaków błędy, w niektórych akcjach dosyć podstawowe, że nie ma co się rozpływać nad porażką 39:45, że kolejny sezon tę drużynę zweryfikuje. A ja na to z pełną odpowiedzialnością i absolutnym przekonaniem odpowiem: „Zobaczymy”. :) - Wyniki >>
LIST OTWARTY
Panie redaktorze Jakubie Zborowski,
piszemy ten list otwarty w jak najlepszej wierze i z nadzieją, że ostatecznie przyzna nam Pan rację, bo przecież jako koledze po fachu, nie tylko szermierczym, ale także dziennikarskim, zależy Panu na prawdzie. Pokazał Pan to przecież, walcząc o wyjazd na igrzyska Aleksandry Jareckiej i nagłaśniając sprawę w mediach. Nie wiemy, kiedy dążenie do sprawiedliwości przedzierzgnęło się w tej sytuacji w prowadzony – bardzo kontrowersyjnymi metodami (delikatnie mówiąc) – atak na osobę niczemu nie winną, ciężko pracującą na wyniki, udowadniającą raz po raz, że warto na nią stawiać. Osobą tą jest oczywiście nasz florecista Michał Siess, a w tym ataku raz po raz przekraczał Pan, naszym zdaniem, granicę nie tylko dobrego wychowania i dobrego smaku, ale też sięgnął Pan po zwykłe oszczerstwa.
Podkreślamy to z całą mocą – odnosimy się TYLKO do Pana wypowiedzi oraz ataku personalnego na Michała, a także pośrednio do próby zepsucia bardzo dobrej atmosfery w polskiej kadrze floretowej mężczyzn, ponieważ w sprawie zamieszania olimpijskiego w drużynie szpadzistek zdanie mamy bardzo podobne. Najlepsze intencje, jakie mógł Pan mieć, i najbardziej utwierdzone w Panu przekonanie o swojej moralnej racji nie usprawiedliwiają jednak słów, jakich Pan użył, miejsc, w których Pan to zrobił, a także tego, iż okazał się Pan głuchy na fakty, które starało się przedstawić Panu wiele osób bardzo dobrze zorientowanych w temacie. Miał Pan naprawdę sporo okazji, by przyznać się do błędu i przeprosić. Nadal mógł to Pan zrobić po igrzyskach. Wybrał Pan jednak wystąpienie, które rozpoczął Pan jeszcze przed końcem meczu ćwierćfinałowego. Powiedział Pan: „Mówię to z pełną odpowiedzialnością”. My mówimy: „Sprawdzam”.
Zacznijmy od początku:
1. Zaatakował Pan personalnie Michała Siessa pod udostępnionym przez niego postem na platformie Facebook. Przyznał Pan już, że nie powinien Pan tego robić pod wołaniem o pomoc dla chorej osoby. Niemniej jednak cały czas nie przeprosił Pan za agresję słowną w tamtych wypowiedziach, a także późniejszych i wcześniejszych wpisach publicznych. Cytujemy: „Pan zostaje honorowym oszustem w Pana zakłamanym świecie! PIĘKNA jest ta Wasza szermierka”. Podkreśla Pan cały czas, że atakuje tylko działaczy, a nie zawodników. Jest to oczywista nieprawda. Nazwanie Michała oszustem, mówienie o zakłamaniu, o „Waszej” szermierce, to nie jest atak personalny? Pan wybaczy, ale jest to po prostu chamstwo, bronione później kłamstwem. Jeżeli tego jeszcze mało, możemy sparafrazować pana cytaty z prywatnej rozmowy z Michałem. Pisał Pan tam do szóstego zawodnika mistrzostw świata, że tyle lat macha tą swoją „wędką” (szermierz szermierzowi tak pisze?) i nic z tego nie wynika. Pytał Pan, czy Michał nie odpowiada Panu na chamskie wiadomości, bo „tatuś mu zabronił”. Pokazał Pan kulturę osobistą na poziomie szaletu miejskiego Panie redaktorze i oczekuje Pan, że ludzie będą na to patrzeć i stać z założonymi rękami?
2. Cały czas przywołuje Pan w swoich argumentach Leszka Rajskiego. Zdaje Pan sobie sprawę, że Leszek nie osiągnął minimum punktów na zawodach międzynarodowych? Ile jeszcze osób musi to Panu powtórzyć, żeby uznał Pan ten argument za prawdziwy? Do tego cały czas myli Pan (celowo?) listę klasyfikacyjną z listą olimpijską, a w internecie zaczęła już krążyć aktualna lista PZSzerm, w której Leszek jest na pierwszym miejscu w związku ze swoim bardzo dobrym występem na mistrzostwach Europy, które odbyły się już po zakończeniu kwalifikacji na igrzyska.
3. Powyżej wspomniana lista krąży już w wolnym obiegu w internecie, maszyna hejtu została już nakręcona. Jednoosobowo przez Pana. Michał już jest nazywany „synkiem prezesa”, osoby, które nie znają się kompletnie na szermierce, wypowiadają się na ten temat, nie mając o nim pojęcia, a jedyną dla nich wykładnią jest Pana „manifest”. Kadra floretowa jest nawet krytykowana za, skądinąd bardzo dobry, występ na igrzyskach. Widział pan mecz na własne oczy, z bardzo dobrym ekspertem u boku. Nie wystarczyło to Panu. Musiał Pan nawiązać do słabszego występu indywidualnego Michała, bo pasował Panu do tezy. Tuż po tym, kiedy cała drużyna walczyła, jak równy z równym, z jedną z najlepszych ekip świata. Słysząc Pana monolog, poczuliśmy naprawdę wielkie zażenowanie. Siedząc za mikrofonem komentatora takiej imprezy jak igrzyska olimpijskie, ma się moc sprawczą, jakiej nie posiadło się jeszcze nigdy (wie Pan to doskonale). Można zrobić z jej pomocą bardzo wiele dobrego dla promocji dyscypliny, można obnażyć istniejące w niej aktualnie wynaturzenia, układy, błędy. Dlaczego nie ograniczył się Pan do oczywistego przykładu wypaczenia? To doskonały punkt wyjścia do zmieniania świata na lepsze i naprawdę piszemy to bez żadnej złośliwości. Pan jednak zdecydował się użyć jeszcze jednego, kompletnie absurdalnego przykładu, który doprowadził do oskarżeń o nepotyzm tam, gdzie nepotyzmu nie było, oskarżeń o powoływanie „swoich” tam, gdzie dobrze przez cały sezon pracowała dobrze naoliwiona maszyna z trenerem Radosławem Glonkiem na czele.
4. W swoich komentarzach po igrzyskach ignoruje Pan merytoryczne i logiczne argumenty, zasłaniając się walką o większe dobro. Z jednej strony wmawia Pan wszystkim, że nie atakuje zawodników, a z drugiej twierdzi, że „trzeba poświęcić jednostkę dla dobra ogółu”. Nie jest Pan w stanie w żaden sposób udowodnić (bo się po prostu nie da), że Leszek nie wystartował na igrzyskach z powodu kolesiostwa. Wobec tego jeszcze raz prosimy Pana bardzo (trochę jednak zirytowani) – niech Pan łaskawie zajmie się tym, czym dziennikarz powinien się zająć. Niech Pan walczy o sprawiedliwość, niech Pan tropi patologie, niech Pan walczy o dobre imię pokrzywdzonych zawodników, niech Pan pomaga ofiarom przemocy w sporcie i doprowadza do ukarania osób za taką przemoc odpowiedzialnych. Uważamy, że to potrzebne i chwalebne. Jednak gdy osoba niosąca sztandar używa takich metod jak Pan, szkodzi to dialogowi, szkodzi swojej własnej sprawie, szkodzi prawdzie i szkodzi sprawiedliwości. Uważamy, że reprezentacji floretowej mężczyzn należą się z Pana strony przeprosiny. Wiemy, że kierują się prostą zasadą, która jest zawołaniem szermierzy od lat – „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Atakując jednego, zaatakował Pan spokój ducha całej kadry, a lista osób dotkniętych Pana poczynaniami obejmuje na pewno lwią część środowiska floretowego (czy to uprawnione stwierdzenie?).
Trenował Pan szermierkę. Odnosił Pan sukcesy. Na pewno wie Pan, jak to jest przyznać się do trafienia czy wziąć odpowiedzialność za źle wykonaną akcję. Prosimy, niech Pan teraz zdejmie maskę, spojrzy w lustro, uspokoi oddech i zrobi to, co porządny człowiek, któremu zależy na lepszym świecie sportu, zrobić powinien.
Marek Malanowski | 2024-08-02 |
Florecistki szóste
Medal szpadzistek podziałał jak dobra osełka na kibicowskie apetyty. Do walki o olimpijskie laury stanęła drużyna florecistek, która na mistrzostwach Europy zdobyła srebrny medal, a w turnieju indywidualnym jej członkinie pokazały bardzo solidną formę. Do tego pierwsze rywalki – Japonki – nie wydawały się wcale przeszkodą nie do przejścia.
Mecz rozpoczął się znakomicie. Julia Walczyk wyprowadziła naszą drużynę na prowadzenie. Mimo porażki w swoim pojedynku utrzymała je po dobrze przepracowanej walce Martyna Jelińska. Wyglądało na to, że na ten mecz jest konkretny plan, którego dziewczyny dobrze się trzymają. Po czym cały misterny plan...legł w gruzach. Co na to wpłynęło? Czy myśl o zwycięstwie tak bardzo spętała naszym florecistkom nogi? Taki wniosek można było wysnuć przed telewizyjnym ekranem. Szermierka to trudny sport i nie da się zawodnikiem kierować podobnie prostymi słowami, jakie trener skierował do bokserki Elżbiety Wójcik w narożniku ringowym podczas walki z Irlandką O'Rourke. Niełatwo też pokonać podły nastrój po przegranej (opanował pewnie wszystkich fanów floretu po tym meczu) i na bieżąco dokonać chłodnej analizy. Odczekałem więc, ochłonąłem i na dodatek spróbuję podsumować całość na przykładzie pozytywnym. Praktycznie za każdym razem kiedy dziewczyny mocniej siadały na nogach, drobniejsze kroczki w natarciu popierały odpowiednim doborem odległości, po prostu trafiały. Kiedy w obronie, używały całej dostępnej długości planszy i decydowały się na zasłonę zamiast przeciwnatarcia na niemal prostych nogach, wtedy Japonki ich nie trafiały. Oczywiście – nie zawsze się da zrobić, to co zrobić trzeba, ale jeśli odpowiednio często próbuje się to powtórzyć, zwykle jest się w stanie nie robić tego, czego się robić nie powinno. Widzicie? Nie jest łatwo. Powiedzieć trzeba jasno, to po prostu nie był dobry mecz w wykonaniu naszych reprezentantek. Skutek był niestety jeden – koniec nadziei medalowych.
Nie był to jednak koniec turnieju, a Julii, Hance, Martynom dwóm oraz trenerowi Tomaszowi Ciepłemu pozostały mecze w tabeli 5-8 i tutaj było już o wiele lepiej. Po obligatoryjnym łomocie jaki Polki sprawiły drużynie z Egiptu przyszła niezwykle dramatyczna walka z gospodyniami turnieju, do której wystawiona została Martyna Synoradzka. I pokazała się ze znakomitej strony, pokonując w przedostatniej walce Pauline Ranvier 12:4. Wyprowadziła nas tym samym na prowadzenie, niwelując siedmiopunktową stratę, jaka narosła od początku spotkania. W ostatnim pojedynku rewanż za porażkę w turnieju indywidualnym wzięła niestety Ysaora Thibus. Zwyciężyła Julię Walczyk-Klimaszyk 6:4 i zapewniła swojej drużynie piąte miejsce w turnieju olimpijskim. Myślę, że ani Francuzki ani Polki nie były usatysfakcjonowane swoimi występami, bo to drużyny z dużo większym potencjałem. Tym razem nieobliczalność szermierki i specyfika zmagań drużynowych zadziałała na naszą niekorzyść. Wierzymy, że następnym razem los się odwróci - Wyniki >>
MM |
|
|
|
|