Świat ucieka, świat goni
i nagrody "Akademii"
W tabeli medalowej wszech czasów mistrzostw świata w szermierce Polska zajmuje szóste miejsce i potrzeba by pewnie dekad, aby w jakikolwiek sposób zbliżyła się do piątych Niemiec. Dekad zmian i ciężkiej pracy, bo jeśli nie, to (spójrzmy prawdzie w oczy) lada chwila mogą nas w tej tabeli wyprzedzić Rumunia, Ukraina i Chiny. Na temat przyczyn takiego stanu rzeczy można zapewne napisać opasłe tomiszcze, ale fakt pozostaje faktem - świat nam ucieka, świat nas goni. Szermierze nie są już sportowcami, którzy z każdych igrzysk czy mistrzostw przywożą blachę, a po moskiewskim czempionacie medalowa arytmetyka jest jeszcze gorsza. To były piąte z rzędu mistrzostwa globu, z których nasi wrócili z pustymi rękoma. Dodajmy do tego mistrzostwa Europy (razy dwa) i mamy kryzys jakiego jeszcze nie było. Całe szczęście, że kadeci, juniorzy i młodzieżowcy wciąż zdobywają medale, pozwalając nam zachować nadzieję na lepsze jutro. Lub pojutrze. Ale może dosyć o tym i skupmy się na tym, co jest dzisiaj, a właściwie, co skończyło się niedawno, czyli na turniejach w Moskwie.
Najpierw popatrzmy tam, gdzie próżno nas szukać, czyli na tabelę medalową. Nie da się ukryć - gospodarze szczególnie gościnni nie byli. Zdobyli dziewięć medali, w tym cztery złote, cztery srebrne i jeden brązowy. Za nimi Włosi, którzy gdy wchodzili do finału, to wygrywali (przydatna umiejętność). Podobnie, jak Rosjanie, czynili to czterokrotnie i dołożyli do zdobyczy jednego "brązowiaczka". Na trzecim miejscu uplasowała się Ukraina, głównie dzięki szpadowej drużynie męskiej. Swoich hymnów narodowych udało się jeszcze posłuchać Japończykom, Chińczykom i Węgrom, co oznacza, że sześć nacji stawało na najwyższym stopniu podium. O jedną mniej niż rok temu w Kazaniu.
Patrząc więc na tę multinarodową całość, spróbujmy pobawić się w akademię filmową. To znaczy szermierczą. Z lekkim przymrużeniem oka (bo co nam pozostało?) :).
Najlepsza rola pierwszoplanowa - nagroda wędruje do Zofii Wielikiej. Była królową łowów, zdobyła dwa złote medale, a jej ostatni pojedynek w finale drużynowym z Olgą Charłan, był wisienką na torcie. Co tu dużo pisać - Zośka jest Wielika.
Najlepsza rola drugoplanowa – zdobywcą jest Aleksiej „W końcu się udało” Jakimienko. Był największą nadzieją rosyjskiej szabli i następcą Stanisława Pozdniakowa tak długo, że pierwsze indywidualne złoto na mistrzostwach świata wywalczył skończywszy już lat 31. Kiedy Pozdniakow zgarniał swój pierwszy tytuł, miał 23 lata... Jakimienko miał właśnie tyle, gdy Pozdniakow zdobywał swoje ostatnie złoto. Czyli może zbyt surowo Aleksieja ocenialiśmy. Bądź co bądź, trochę tych medali już "naprodukował", a w końcu zdobył ten najcenniejszy i upragniony.
Złota Sensacja – Dania nigdy nie była wielką potęgą szermierczą, aczkolwiek nie można też powiedzieć, że jedyne, co kojarzy się z ich sztuką fechtunku, to pojedynek księcia Hamleta z Laertesem w ostatnim akcie szekspirowskiego dramatu. Tuż przed drugą wojną światową, a zwłaszcza tuż po niej Duńczycy odnosili w szermierce niemałe sukcesy. W 1950 roku Mogens Luchow został mistrzem świata w szpadzie, a cztery lata później Karen Lachman zdobyła złoto w turnieju floretowym. I stało się, że 51 lat później na moskiewskim podium stanął kolejny Duńczyk, a mianowicie Patrick Jorgensen. Klasyfikowany na 102 miejscu w rankingu FIE dwudziestoczterolatek rozpoczął przygodę w turnieju głównym dosyć nieszczególnie. Kiedy przegrywał 11:14 w pojedynku z Martinem Capkiem, nikt, włącznie z nim, nie spodziewał się zapewne, że w tym momencie rozpoczyna drogę do brązowego medalu. To on zadał bowiem cztery kolejne trafienia, by w kolejnej rundzie wyeliminować Gabora Boczko, a następnie w derbach Skandynawii wicemistrza olimpijskiego, Bartosza Piaseckiego. Zatrzymał go dopiero w półfinale aktualny jeszcze wtedy mistrz świata, Gauthier Grumier. Cytując Egona Olsena – „Klawo jak cholera”.
Nagroda za złoty całokształt (kariery) – czyli de facto jej ukoronowanie. Bo chyba tak trzeba nazwać złoty medal, który wywalczył w szpadzie Geza Imre. A przecież Madziar ma czterdzieści jeden lat... Szermierka zawsze należała do dyscyplin, w których słuszny wiek przeszkadzał mniej niż w innych, ale z czasem i o veteranii wśród medalistów trudniej. Szpada jeszcze, jak cię mogę, bo średnia wieku wśród medalistów to dokładnie 32,5 roku, jednak w innych rodzajach broni młodzież atakuje mocniej. Szpada kobieca – 25, szabla męska – 27,5, szabla kobieca – 25,25, floret męski – 25,75, floret kobiecy – 26. Różnicę widać, jak na dłoni. Doświadczony Węgier nie miał nawet za sobą szczególnie udanego sezonu, ale w Moskwie pokazał, że kąsać potrafi bardzo sprawnie, a i zagryźć przeciwnika nie pierwszyzna. Coś brutalnie się zrobiło, przechodzimy do następnej nagrody.
Nagroda imienia Mihaia Covaliu (złota oczywiście) – Rumun znakomitym szablistą był, a i jako trener sprawdza się całkiem gracko. Kiedy wygrywał igrzyska olimpijskie w Sydney, przy stanie 14:14 nadział Mathieu Gourdain’a na linię. Odwaga, brawura i ekhm...cojones wielkości Rumunii. Co najmniej. Nagrodę jego imienia zgarnia Bolade Apithy za swoją ostatnią akcję w meczu ćwierćfinałowym z Koreą Południową. Francuski szablista przy stanie 44:44 postawił linię na ostatnim metrze i wygrał w ten sposób mecz. Klasunia.
Pozłacana nagroda publiczności za doznania estetyczne - Yuki Ota. Japończyk był dotąd mistrzem drugich miejsc, ale zanim posrebrzyła mu się od nich czupryna, sięgnął po złoty laur w diablo efektownym stylu, a na tego konia wsiadł po grzbietach florecistów z USA. Jeden z amerykańskich kibiców w czasie transmisji przyznał nawet, że czuje się jakby był świadkiem ponownego nalotu na Pearl Harbor. Skoro on mógł sobie zażartować to my też. Ota rzeczywiście był jak zwrotne i lekkie „Zero”, wśród solidnych, precyzyjnych, ale trochę przyciężkich P-40 Warhawk.
Złota Sliwka - za pobicie mistrza. A konkretnie mistrzyni. Valentina Vezzali nie może zaliczyć dwóch ostatnich imprez mistrzowskich do udanych. Za tę śliwę pod mistrzowskim okiem Złotą Śliwką muszą podzielić się dwie dojrzałe Węgierki (hłe hłe hłe). Aida Mohamed zwyciężyła Włoszkę w Montreux, a Edina Knapek w Moskwie. Mistrzostwa Europy to oddzielny turniej, ale za tamten nie przyznawaliśmy nagród, niech więc Aida ma, skoro pokonała rodaczkę Verdiego (hłe hłe hłe po raz drugi).
Złoty Kil(l)of – dla największej psui. Oczywiście Rosella Fiamingo nie popsuła sobie niczego, a drugi z rzędu tytuł mistrzyni świata to rzecz wspaniała, czego serdecznie jej gratulujemy (przekaże ktoś?). Niemniej statystycy uwielbiają różne serie, a taką piękną serię Włoszka właśnie przerwała. Otóż od 2002 roku na najwyższym podium mistrzostw świata stawała reprezentantka innego kraju! Koreanka, Ukrainka, Polka (pozdrowienia dla wspaniałej Danki Dmowskiej-Andrzejuk), Węgierka, Niemka, Rosjanka, Francuzka, Chinka, Estonka i w końcu Włoszka. I po co jej to było zwyciężać drugi raz? Dała by wygrać Emmie Samuelsson i rekord byłby dalej śrubowany. Zupełnie bez sensu.
Złota Koleina – dla tej, która się nie w porę wykoleiła. Olga Charłan miała szansę stworzyć dwuosobowe, elitarne, a do tego wybitnie ukraińskie grono. Jak dotąd jedynie Sergiejowi Gołubickiemu udało się zdobyć trzy złote medale na trzech kolejnych mistrzostwach. Charłan startowała w Moskwie jako numer jeden listy FIE i na pewno ostrzyła sobie zęby na taką gratkę. Stępiła je do szczętu Cecilia Berder, eliminując liderkę już w 1/8 finału. Specjalne wyróżnienie w tej kategorii przyznajemy także Ariannie Errigo, która stanęła przed identyczną szansą, ale w odróżnieniu od panny Olgi, przynajmniej wywalczyła medal. Na podium wyglądała jednak, jak największa zołza świata, więc po chwili namysłu wyróżnienie jej odbieramy. Będziemy się w piekle poniewierać.
Złoty Wilk – dla najlepszego młodego wilka. W tym wypadku nawet wilczycy, bo gdy stanęliśmy przed wyborem: Anna Marton czy Alexander Massialas, wybraliśmy tę pierwszą. Z kilku prostych przyczyn. Po pierwsze – Węgierka jest rok młodszym wilczkiem niż Amerykanin. Po drugie – walczy na planszach seniorskich krócej od niego i ma mniejsze doświadczenie w imprezach mistrzowskich. Po trzecie – to w końcu nasza bratanica. Po czwarte – po prostu bardziej nam się podoba i koniec tematu.
Złota Taśma (produkcyjna) – nie ma ostatnio wydajniejszej prasy do bicia złotych medali niż włoska drużyna floretowa kobiet. W ciągu ostatnich dwudziestu lat florecistki z Półwyspu Apenińskiego zdobywały tytuł mistrzowski dziesięć razy. Zwyciężyły na igrzyskach w Londynie, a potem trzy razy na mistrzostwach Europy i dwa razy na mistrzostwach świata. Trzeci laur dołożyły w Moskwie, co daje niesamowitą serię siedmiu złotych medali z rzędu. Na litość boską, niech ktoś je zatrzyma, bo Fratelli d’Italia obrzydnie nam wszystkim do reszty.
Złote Gogle Sędziowskie – sędzia też człowiek, myli się jak każdy, ale to co zrobił Bodo Vogel w meczu floretowym Włochy-Francja, było sztuką samą w sobie. Andrea Baldini i Jeremy Cadot wykonali akcję, którą na pierwszy rzut oka można by zakwalifikować jako natarcia równoczesne. Niemiec wolał się jednak upewnić, podszedł do monitora, obejrzał powtórkę i radośnie pokazał, że natarcie wyprowadził Francuz. Wszyscy na planszy, obok planszy, na trybunach i przed ekranami zdębieli, a Baldini był tak zaskoczony, że zapomniał nawet o włoskiej ekspresyjności. Problem nie leżał w interpretacji. Włoch trafił po prostu na jedną lampę. Na szczęście Vogel z pomocą kolegi zorientował się, jak wielki błąd popełnił i z rozbrajającym uśmiechem zmienił decyzję.
Tyle jeżeli chodzi o nagrody. Zaczęliśmy od występu polskich szermierzy i na nim zakończmy. Najlepiej zaprezentowała się Aleksandra Socha, która trzeci raz z rzędu zameldowała się w czołowej ósemce świata. Droga do Rio jeszcze daleka, ale Ola trzyma się na początku drugiej dziesiątki rankingu FIE i na ten moment mieści się w pierwszym rzucie kwalifikacji olimpijskiej. Oby tak dalej, oby jeszcze lepiej. Piszemy tutaj zwłaszcza w kontekście drużyny, bo co jest lepszego od polskiej szablistki w turnieju olimpijskim? Ano trzy szablistki. Aby taki efekt osiągnąć trzeba drużynie trenera Norberta Jaskota przeskoczyć w rankingu Włoszki albo utrzymać status quo i liczyć na to, że w pierwszej szesnastce nie trafi się żadna drużyna z Afryki. Zdecydowanie wolimy to pierwsze. Czwarte miejsce i wyeliminowanie broniących mistrzowskiego tytułu Francuzek pokazały, że Polki są w stanie zagościć w pierwszej czwórce. Teraz muszą się tam umocnić.
Drugim, pozytywnym dla nas akcentem moskiewskich zmagań było piętnaste miejsce Hanny Łyczbińskiej, która stała się w tej chwili najwyżej sklasyfikowaną polską florecistką. Utrzymuje zresztą solidną, równą formę od kilku miesięcy. W 1/8 finału walczyła bowiem na pucharze świata w Szangchaju, na mistrzostwach Europy w Montreux i przed tygodniem w Moskwie. Oby nowy sezon rozpoczął się co najmniej równie dobrze, a skwar Brazylii może bardzo przyjemnie dokuczyć w przyszłym roku.
Nie jest bliżej do igrzysk drużynom szpadowym oraz florecistom. Szpadzistów od Rio dzieli 60 punktów, ale już Radosław Zawrotniak ma tam zdecydowanie bliżej. Ponad połowę swoich punktów zdobył w drugiej części sezonu, dlatego bardzo ważny będzie początek kolejnego. Szpadzistki mają jeszcze dalej drużynowo, ale całkiem blisko w kwalifikacji indywidualnej. Przede wszystkim jedna z tercetu Renata Knapik-Miazga, Magdalena Piekarska i Ewa Nelip ma, przy sprzyjającym wietrze, spore szanse na awans. Również floreciści, jeżeli nie poprawią znacząco swoich rezultatów, o turnieju drużynowym w Brazylii mogą zapomnieć. W przypadku Leszka Rajskiego sprawa ma się podobnie, jak ze szpadzistkami, a jeżeli chodzi o szablistów... Jeśli, któremuś z nich nie przydarzy się prawdziwa eksplozja formy, to szczęścia będzie musiał szukać w kontynentalnym „dobijaku”, gdzie czekać będą cztery bilety do Rio oraz przeciwnicy pokroju Alexandra Cruttchetta i Fernando Casaresa. Nie jest to przeszkoda nie do przeskoczenia.
Rachunek jest prosty. Pomimo porażki na kolejnych mistrzostwach, Polska ma realną szansę na zakwalifikowanie ośmiu zawodniczek i zawodników na kolejne igrzyska. Oznacza to, że może i jest źle, ale jeszcze nie tak źle, żeby nad głową zaczęły kołować sępy i kruki, a hieny już czekały na padlinę. Polska szermierka jeszcze żyje, a najbliższy sezon pokaże czy w ciężkich warunkach zawodnicy i trenerzy potrafią przypomnieć światu, że ten powinien się z nimi liczyć.
Marek Malanowski
Mogły wygrać a przegrały
Polki rozpoczęły mecz z animuszem i bardzo zmotywowane, by pokonać dużo wyżej notowane rywalki. Rzecz wiadoma, że Rosjanki zawsze prezentowały dynamiczną szermierkę i mocną pracę nóg i Polki musiały od początku walczyć agresywnie, na dużej szybkości. Pierwsza runda walk skończyła się wynikiem 15:13 dla podopiecznych trenera Pawła Kantorskiego. Były czujne, precyzyjne i wykazywały się większym sprytem od swoich rywalek. Druga seria walk rozpoczęła się jeszcze lepiej, bo od zwycięstwa Magdaleny Knop z Julią Biriukową 5:1. Do odrabiania strat rzuciła się Larisa Korobeinikowa i trzeba przyznać, że zupełnie zdominowała Martę Łyczbińską w pierwszej fazie walki, ale na szczęście Polka odzyskała rezon na tyle, by zadać w końcu pięć trafień i zejść z planszy z dwupunktowym prowadzeniem. Niestety ta sama sztuka nie udała się już drugiej z sióstr Łyczbińskich, która nie sprostała mistrzyni świata, Innie Derigłazowej i to Rosjanki zakończyły drugą rundę z przewagą dwóch trafień. Polki zaczęły walczyć zupełnie inaczej niż na początku. Mniej aktywnie na nogach, mniej agresywnie w obronie. Przeciwnatarcia robiły zbyt szybko, nie korzystały za całej swojej połówki planszy. Natarcia z kolei zbyt jednostajnie i przeciwniczki bezlitośnie to wykorzystywały. Przestały czuć tempo i nawet jak były pewne, że inicjatywa jest po ich stronie, było zupełnie inaczej. Na planszę weszła Aida Szanajewa i sprawnie rozprawiła się z Martą Łyczbińską, powiększając dystans między ekipami do pięciu trafień. Pojedynek Knop z Derigłazową nie zmienił nic i do ostatniej walki wyszły Hanna Łyczbińska i Larisa Korobiejnikowa. Trudno było oczekiwać, że nagle dojdzie do jakiejś cudownej przemiany i nasza florecistka odrobi taką stratę. Nie odrobiła. Przegrała 3:5, a cały mecz zakończył się wynikiem 38:45. Sam rezultat wcale nie najgorszy, a przez pierwsze 4 pojedynki i nawet część dwóch kolejnych Polki pokazały, że mogą toczyć równorzędną walkę ze znakomitymi Rosjankami. Tylko, że później coś się popsuło. Tak jakby naszym odcięło prąd. I nie mówię tutaj o tym, że zabrakło sił, bo to był przecież dopiero pierwszy mecz dzisiejszego dnia. Nie można też powiedzieć, że Rosjanki wrzuciły wyższy bieg, bo trafiały tak samo i robiły te same błędy co na początku. Wydaje się, że z naszej strony zabrakło konsekwencji i koncentracji. Polki w pewnym momencie chciały trafić za szybko, za łatwo. Może dlatego, że poczuły iż mogą ten mecz wygrać. Bo mogły.
Odpadłszy z walki o medale Polki również musiały zmierzyć się z wymagającymi rywalkami,by poprawić ósme miejsce sprzed roku. Niestety w pierwszym meczu nasze florecistki nie sprostały Koreankom i zamiast o piąte, trzeba było bić się o miejsce siódme. Rywalem okazała się drużyna Japonii, ale również i tego rywala nie udało się pokonać. Biało-czerwone przegrały najmniejszą możliwą różnicą trafień, 44:45 i zakończyły rywalizację na ósmym miejscu. Zwyciężyły Włoszki przed Rosjankami i Francuzkami.
We florecie drużynowym mężczyzn konkurencja jest niesamowicie wyrównana i zwycięstwa żadnej z drużyn nie można by nazwać sensacją. Co najwyżej niewielką niespodzianką, gdyby po tytuły mistrzowskie po raz pierwszy sięgnęły drużyny z Japonii, Korei Południowej czy Wielkiej Brytanii. Ostatecznie mecz o najwyższy laur odbył się pomiędzy teamami Włoch (rozbili w półfinale Francję aż 45:25!) i Rosji. Co ciekawe, Rosjanie wrócili do drużynowego finału we florecie po 20 latach. W 1995 roku w Hadze ulegli Kubańczykom i od tego czasu zdobyli "zaledwie" dwa medale brązowe. Mowa oczywiście o mistrzostwach świata, gdyż dobrze pamiętamy kto zagrodził nam drogę do olimpijskiego złota na igrzyskach w Atlancie. Tak czy siak wywalczyli sobie okazję, by pierwszy tytuł mistrzów świata zdobyć przed własną publicznością. Przy okazji pojawiła się szansa by po raz pierwszy od 2002 w czempionacie zwyciężyła drużyna spoza tercetu Włochy, Francja, Chiny. Chyba był to za duży ciężar do udźwignięcia, bo w decydującej fazie meczu gospodarzom zaczęły się plątać nogi i ręce. Najlepszym tego potwierdzeniem była ostatnia akcja w tych mistrzostwach. W historii ostatnich trafień mało chyba było większych "farfocli", a sam Andrea Baldini wydawał się zaskoczony, że Aleksiej Czeremisinow nie trafił natarciem i wystarczyło pchnięcie proste, żeby zapewnić sobie i kolegom złoty medal.
Szablistki czwarte...tylko
Faktem jest, że polskich drużyn nie widuje się często w strefie medalowej i czwarte miejsce polskich szablistek jest naprawdę bardzo dobrym wynikiem. Z drugiej strony wiadomo, że nie ma świecie gorszego
niż czwarte ;)
Polki nie przystępowały do meczu ćwierćfinałowego z wicemistrzyniami świata - Francuzkami - w roli faworytek, ale prowadziły prawie od startu do mety. Można by napisać, że wygrały ze spokojem i na luzie, ale wszystko zmieniła przedostatnia walka. Cecilia Berder pokonała w niej Małgorzatę Kozaczuk 11:4 i wszystko miał rozstrzygnąć ostatni pojedynek. W nim Charlotte Lembach szybko zwiększyła przewagę do trzech trafień i wynik brzmiał 42:39. Nie zdeprymowało to jednak walczącej na przeciwko
Bogny Jóźwiak, która najpierw zadała cztery trafienia z rzędu, potem straciła kolejne dwa, by w końcu znakomitą zasłoną i odpowiedzią doprowadzić do remisu 44:44. Po komendzie naprzód chwila zawahania z obydwu stron, ale to Polka zyskała inicjatywę i płynnym, długim natarciem zadała decydujące trafienie. Droga do medalu stanęła otworem.
Niestety zamknęła się dosyć szybko za sprawą Rosjanek. Biało-czerwone zostały po prostu zdeklasowane. Wynik 45:26 mówi wszystko. Finał pocieszenia rozpoczął się tak, jakby ten scenariusz miał się powtórzyć,
ale w środkowej i końcowej fazie meczu nasze zawodniczki ożywiły się nieco, wygrały dwie walki, ale nie zmieniło to ostatecznego rezultaty. Porażka 33:45 i czwarte miejsce. Bardzo dobre i najgorsze ;).
Historia szpadowa bardzo krótka. I mężczyźni i kobiety stoczyli po dwa mecze i koniec. Najpierw szpadziści wygrali w 1/16 z Argentyńczykami 45:33, a szpadzistki z Izraelkami 45:38. Potem było już trudniej. O wiele trudniej. Nie wiadomo, co sądzić o wyniku, widniejącym w tabeli (4:5 to zapewne błąd w systemie zapisu), ale przegrana podopiecznych Marka Julczewskiego z Niemcami nie ulega wątpliwości. Z kolei drużyna żeńska kierowana przez Michała Morysa nie dała rady Rosjankom, ulegając im 22:38. Dla jednych i drugich oznaczało to konieczność walk o miejsca 9-16. Mężczyźni znaleźli się w efekcie na dwunastym bo najpierw wygrali z Izraelem 45:38, a pote3m ulegli Kanadzie 39:45 , kobiety na trzynastym , bo najpierw przegrały z Niemkami 36:42, a następnie wygrały z Kanadyjkami 45:32. Rozgrywka medalowa w sobotę.
Yuki Ota pierwszy japoński mistrz
To był jego dzień. Yuki Ota został pierwszym japońskim mistrzem świata we florecie, racząc widzów półfinału i finału kapitalną szermierką o niespotykanej dynamice akcji, za którymi nie nadążali jego amerykańscy rywale. Najpierw Gerek Meinhardt (9:15), potem Alexander Massialas (10:15). Oto Ota – wspaniała praca nóg i najszybsza ręka świata. Na podium więc poniżej Japończyka dwaj reprezentanci USA i Rosjanin Artur Achmatkużin. I w ósemce żadnego Włocha. Nasi nie walczyli zbyt długo (czytaj: krótko). Obaj – Leszek Rajski i Michał Janda – przegrali swoje walki takim samym wynikiem 5:15. Znaczy nie dali zbytniego oporu. Konkurenci – Koreańczyk Jun Heo i Aleksiej Czeremisinow – byli wyraźnie lepsi. Rajski skończył turniej na miejscu 35. Za mistrzem świata sprzed dwóch lat (Budapeszt 2013) Milesem Chamleyem-Watsonem, a przed wicemistrzem olimpijskim Alaaeldinem Abouelkassemem. Janda zaś jako 62, ale w mniej egzotycznym towarzystwie. Paweł Kawiecki 72, Jakub Surwiłło 76.
Finałowa ósemka turnieju floretowego kobiet też odbiegała od „włoskiego standardu”. Można wręcz powiedzieć o „rosyjskim standardzie”, bo aż trzy zawodniczki „sbornej” walczyły o medale. Ścisły finał zaś był już ich wewnętrzną sprawą, a lepszą z pary Aida Szanajewa-Inna Derigłazowa była ta druga. Szanajewa mistrzynią świata już była (Antalya 2009), Derigłazowa została nią po raz pierwszy. Na podium, brązowe medale, odbierały też: uśmiechnięta Amerykanka Nzingha Prescod i wyraźnie obrażona na wszystkich była już mistrzyni (2013 Budapeszt i 2014 Kazań) Włoszka Arianna Errigo. Polki starały się jak mogły, ale nie zdołały zdziałać zbyt wiele. Pierwsze walki pucharowe jeszcze wygrały, ale w 1/16 finału wszystkie trzy trafiły na Rosjanki. Martyna Synoradzka i Magdalena Knop przegrały odpowiednio z Larissą Korobeinikową 6:15 i Inną Derigłazową 12:15. Tylko Hanna Łyczbińska wyszła z tej rosyjskiej opresji obronną ręką, wygrywając z Julią Biriukową w doliczonej minucie 13:12 (brawo za wspaniałą pogoń od 6:11). W kolejnej rundzie, której stawką była finałowa ósemka, rosyjska opresja trwałą nadal, bo na Łyczbińską czekała już...Derigłazowa. Tym razem Polce nie udało się zwyciężyć. Wynik 15:11 dla rywalki i ostatnia biało-czerwona pożegnała się z turniejem. Miejsca naszych: 15 Hanna Łyczbińska, 21 Martyna Synoradzka, 25 Magdalena Knop, 77 Marta Łyczbińska.
W tym samym czasie do rozgrywek drużynowych przystąpiły szablistki i szabliści. Polki rozegrały tylko jeden mecz, z Meksykankami, i wygrały 45:34. Dokończenie zawodów w piątek. Na drodze Polek Francuzki. Jeden mecz rozegrali też nasi szabliści, tyle że dla nich był to też mecz ostatni. Ulegli Chińczykom 34:35 i zajęli miejsce 23 na 30 zespołów.
Ponowna mistrzyni i mistrz po 40-tce
O występie polskich szpadzistek i szpadzisty nie da się dziś napisać wiele, bo wszyscy, jak na komendę, przegrali swoje pierwsze pucharowe walki i było po sprawie. Magdalena Piekarska uległa Rosjance Tatianie Gudkowej 12:15, Ewa Nelip Tunezyjce Sarzrze Besbes 10:15, Danuta Dmowska-Andrzejuk Ukraince Kseni Pantelejewej 11:15 zaś Renata Knapik-Miazga Rumunce Simonie Gherman 7:15. Krzysztof Mikołajczak skończył w tej samej fazie, przegrywając ze Szwajcarem Benjaminem Steffenem 10:15. I na tym można by w zasadzie skończyć szpadową relację, ale przecież warto słów kilka poświęcić temu, co działo się w najważniejszej odsłonie obu, damskiego i męskiego, turniejów. A działy się rzeczy historyczne, bo oto Włoszka Rosella Fiamingo została dopiero drugą mistrzynią świata, której udało się obronić tytuł (pierwszy zdobyła rok temu w Kazaniu). Srebro przypadło Szwedce Emmie Samuelsson, zaś brązowe medale wywalczyły Tunezyjka Sarra Besbes i Chinka Anqi Xu. U mężczyzn też pamiętne wydarzenie. Złoto, zadając trafienie na 15:14 w pojedynku z Francuzem Gauthierem Grumierem, zdobył 41-letni (!) Węgier Geza Imre. Mają Madziarzy patent na długowiecznych mistrzów. Pamiętamy bowiem czempiona z Petersburga (2007) Krisztiana Kulcsara, który swoje złoto zdobył w wieku lat 36. Jeśli spojrzeć na występ Polek i Polaków z tej perspektywy, to mają jeszcze czas. Z wyjątkiem rzecz jasna Danuty Dmowskiej-Andrzejuk, która swoje złoto już ma od roku 2005 (Lipsk).
Równolegle ze specjalistami od szpady o wejście do najlepszych „64” walczyli floreciści i florecistki. W męskim gronie zdecydowanie najlepiej poradził sobie Leszek Rajski, który w grupach bił się najlepiej ze wszystkich i został w drabince rozstawiony jako pierwszy po zwolnionej z eliminacji szesnastce światowego rankingu czyli z numerem 17. Czy mu to wyjdzie na zdrowie? Oby. Jego koledzy nie wypadli już tak dobrze i musieli toczyć boje preeliminacyjne. Aż dwa czekały Michał Jandę. W pierwszym pewnie pokonał 15:8, w drugim minimalnie, 15:14, ale szczęśliwie, okazał się lepszy od Niemca Moritza Kroplina i tym samym wywalczył awans do czwartkowego ciągu dalszego. Bliski szczęścia był także Jakub Surwiłło (zwolniony z pojedynku w T128 preelim.), ale on z kolei przegrał 14:15 Austriakowi Rene Pranzowi i może mieć żal do losu. Dalej od zakwalifikowania się był Paweł Kawiecki zwolniony jak Surwiłło), który uległ 11:15 reprezentantowi Hongkongu Siu Lung Heungowi. Tak więc w turnieju głównym mamy dwóch. Leszek Rajski zacznie od walki z Koreańczykiem Jun Heo, a Michał Janda zmierzy się w pierwszym pojedynku z...Aleksiejem Czeremisiniowem (uff!). Starcie w mistrzostwach z aktualnym mistrzem świata nie zdarza się codziennie. Niech Michał potraktuje to jak wyróżnienie :). Florecistom udało się wprowadzić do decydującej fazy trzy zawodniczki. Rywalką Martyny Synoradzkiej będzie Kimberley Vanessa Cheung z Hongkongu (plansza 1 godz, 9:10 czasu moskiewskiego), Magdaleny Knop Kanadyjka Eleanora Harvey (plansza 2, godz.8:30), a Hanny Łyczbińskiej reprezentująca Wielką Brytanię Natalia Sheppard z domu Więckowska (plansza 36, godz. 8:50). Jedyną Polką zmuszoną do walki w preeliminacjach była Marta Łyczbińska i właśnie ona nie poradziła sobie z przeciwniczką. Lepsza od niej okazała się Ukrainka Aleksandra Seniuta, zwyciężając 15:11. Wyniki >>
Finały szpady
Ola Socha piąta. Dublet Bauera
Zofia Wielikaja miała w planach gospodarzy wygrać i wygrała. Szkoda tylko, że tak boleśnie przekonała się o doskonałej formie Rosjanki nasza Aleksandra Socha. Wynik ćwierćfinałowego starcia – 4:15 – trochę mąci radość z doskonałego, piątego miejsca polskiej szablistki. Tym bardziej godnego podkreślenia, że w finałowej ósemce zabrakło takich sław, jak dwukrotna mistrzyni olimpijska i świata, Amerykanka Mariel Zagunis (10) oraz dwukrotna mistrzyni świata, Ukrainka Olga Charłan (9). Te, które je wyeliminowały – Anna Marton (Węgry) i Cecylia Berder (Francja) – w nagrodę stanęły na podium. Pogromczyni podopiecznej Edwarda Korfantego (15:8) sięgnęła po medal brązowy, zwyciężczyni wiceliderki światowego rankingu (15:10) uległa dopiero w finale (13:15) rosyjskiej mistrzyni. Pozostałe nasze reprezentantki odpadały z turnieju w 1/32 i 1/16 finału. Pierwsze swoje walki przegrały Bogna Jóźwiak (13:15 z Ukrainką Aliną Komaszczuk) i Angelika Wątor (11:15 z Amerykanką Ibhitaj Muhammad). W kolejnej fazie, po uprzednim zwycięstwie nad Japonką Noriką Tamurą, Małgorzata Kozaczuk nie dała rady Charłan (9:15). Aleksandra Socha zaś pewnie wygrywała kolejne walki – 15:13 z Jiarui Quian (Chiny), 15:8 z Araceli Navarro (Hiszpania), 15:11 z Komaszczuk aż... potknęła się na Wielikiej przeszkodzie...
W szabli męskiej też rosyjski triumf. Na najwyższym stopniu podium stanął wreszcie Aleksiej Jakimienko, a francuski szkoleniowiec „sbornej” Christian Bauer po tak wspaniałym, podwójnie złotym początku mistrzostw, może wreszcie odetchnąć, bo jego moskiewscy pracodawcy wreszcie zobaczyli,
że nie na darmo płacą mu tak wielkie (jak wieść gminna niesie) pieniądze.
W finale Jakimienko rozgromił 15:5, przy aplauzie publiczności i krzyków
„w pieriod Rassija!” Amerykanina Daryla Homera. W półfinale tak samo (15:6) i przy takim samym dopingu, rozprawił się z Niemcem Maxem Hartungiem, który na trzecim stopniu podium stanął w towarzystwie Rumuna Tiberiu Dolniceanu. Jedyny polski szablista w turnieju głównym zdołał stoczyć jedyną walkę z Kamilem Ibragimowem. Nie walczył źle. Można nawet powiedzieć, że się postawił faworyzowanemu Rosjaninowi (w pewnym momencie było tylko 9:11), ale ostatecznie zszedł z planszy pokonany w stosunku 10:15 i zajął
w klasyfikacji generalnej miejsce 57. Jego koledzy, którzy nie przebrnęli poniedziałkowych eliminacji, uplasowali się na dalszych miejscach, odpowiednio: 66 Jakub Ociński, 90 Adam Skrodzki (a pamiętamy, jak tu,
w Moskwie, pokonywał Jakimienkę), 118 Mikołaj Grzegorek. Startowało 146 zawodników.
W czasie kiedy medalowe sprawy załatwiali szabliści i szablistki,
w eliminacjach potykali się już szpadziści i szpadzistki. Z przykrością trzeba donieść, że ten, na którego liczyliśmy najbardziej – Radosław Zawrotniak
– wypadł z turnieju i nie zobaczymy go jutro w decydującej rozgrywce. Krakowianin uległ 9:15w drugiej pucharowej walce preeliminacyjnej Amerykaninowi Jasonowi Pryorowi. Z tym samym zawodnikiem, tyle że
o rundę wcześniej, przegrał Mateusz Nycz. Wynik 0:1, widniejący w tabeli internetowej transmisji, to zapewne pomyłka (?), ale zwycięstwo szpadzisty USA to fakt. Jedynym, który poradził sobie z awansem do najlepszej „64” jest Krzysztof Mikołajczak. Najpierw wyeliminował Fina Kaspera Roslandera (15:9) a potem Chilijczyka Parysa A. Inostrozę Budinicza (15:11) i w nagrodę,
we wtorek stanie naprzeciw Szwajcara Benjamina Steffena (plansza 38, godz. 12:45 czasu moskiewskiego). Jego koledzy mają już przydzielone miejsca w klasyfikacji generalnej: 76 Radosław Zawrotniak, 99 Mateusz Nycz, 154 Marcel Baś.
Szpadzistki poradziły sobie o niebo lepiej, bo wszystkie wyjdą jutro do walki o najwyższe lokaty. Rywalki w 1/32 finału nie są łatwe, ale skoro Polki tak dobrze poradziły sobie w poniedziałkowych eliminacjach, to jesteśmy pełni nadziei na ich dobry występ we wtorek. Pierwszą rywalką Magdaleny Piekarskiej będzie Rosjanka Tatiana Gudkowa (plansza 1, godz. 11:30),
Ewa Nelip spotka się z Tunezyjką Sarrą Besbes (plansza 36, godz. 11:30), Danuta Dmowska-Andrzejuk zmierzy się z Ukrainką Ksenią Pantelejewą (plansza 36, godz. 11:45), Renata Knapik-Miazga będzie miała za przeciwniczkę Rumunkę Simonę Gherman (plansza 38, godz.11:30).
Warto też zaznaczyć, że utrwalającej się od wielu lat szermierczej tradycji stało się zadość. Szpadziści Sierra Leone znów zgłosili się do zawodów
i znów nie stanęli na starcie. Wykazują w tym podziwu godną konsekwencję.
Szable kończą, szpady zaczynają
Dziś dwa razy więcej emocji niż w poniedziałek, bo oprócz wkraczających
w decydująca fazę walk szablistek i szablistów, do eliminacji przystępują szpadzistki i szpadziści. Część pojedynków będzie można śledzić w przekazie video (poniżej), pozostałe w systemie transmisji on-line i live - Wyniki >>
Wszystkie szablistki i jeden szablista
na moskiewskie plansze pierwsze wyszły szablistki. W eliminacjach grupowych wszystkie trzy (Aleksandra Socha znalazła się w pierwszej szesnastce zwolnionych) poradziły sobie dobrze. I wszystkie też awansowały do turnieju głównego – Małgorzata Kozaczuk i Bogna Jóźwiak bezpośrednio, a Angelika Wątor po wygraniu walki preeliminacyjnej w T64 z Hin Wai Lam (Hongkong) 15:9. We wtorek będą miały następujące rywalki: Małgorzata Kozaczuk – Norika Tamura (Japonia) – plansza 1, 10:30, Bogna Jóźwiak
– Alina Komaszczuk (Ukraina) – plansza 4, 10:30, Aleksandra Socha – Jiarui Qian (Chiny) – plansza 4, 10:45, Angelika Wątor – Abtihaj Muhammad (USA) – plansza 38, 11:00.
W turnieju szablistów, jako jedyny nie przebrnął eliminacji grupowych
(z jednym tylko zwycięstwem) Mikołaj Grzegorek. Adam Skrodzki najpierw,
w T128 preeliminacji, poradził sobie 15:12 z Artiomem Karabińskim (Białoruś), ale już w T64 przegrał bardzo „wymownie” 5:15 z Irańczykiem Mojtabą Abedinim. Jakub Ociński walczył w tej samej fazie do końca z Chińczykiem Lulu Huangiem, ale ostatecznie uległ mu 13:15. Jedynie Marcin Koniusz pewnie pokonał Gruzina Bekę Bazadze 15:10 i właśnie jego zobaczymy
we wtorkowym turnieju głównym. W pierwszej walce za rywala będzie miał Kamila Ibragimowa (Rosja) – plansza 1, 12:25.
Polska szabla w Moskwie
Już od poniedziałku naszą uwagę przykuwają kolejne mistrzostwa świata, które wyłonią nowych mistrzów świata i być może ułatwią nam (lub nie) olimpijskie przewidywania. Ja zwykle z nadzieją śledzimy występy polskich szermierzy, którzy miejmy nadzieję powiększą wcale niemałą kolekcję medali indywidualnych (36 - 8 złotych, 11 srebrnych, 17 brązowych ) i drużynowych (49 - 9 złotych, 16 srebrnych, 24 brązowe). Gospodarzem są w tym roku Rosjanie, a mistrzowski turniej odbędzie się w Moskwie między 13 a 19 lipca w imponującym kompleksie olimpijskim zbudowanym na igrzyska w roku 1980. Szermierze mają w nim do dyspozycji aż 51 plansz. Zaczynają szablistki pod wodzą nowego trenera Norberta Jaskota i szabliści kierowani przez Krzysztofa Grzegorka. W poniedziałek tylko eliminacje grupowe
i preeliminacje pucharowe aż do wyłonienia najlepszych 64 zawodniczek
i zawodników. Dokończenie i bezpośrednia walka o medale we wtorek.
Już za niewiele dni kolejne mistrzostwa świata, które wyłonią nowych mistrzów świata i być może ułatwią nam (lub nie) olimpijskie przewidywania. Ja zwykle z nadzieją będziemy śledzić występy polskich szermierzy, którzy miejmy nadzieję powiększą wcale niemałą kolekcję medali indywidualnych (36 - 8 złotych, 11 srebrnych, 17 brązowych ) i drużynowych (49 - 9 złotych, 16 srebrnych, 24 brązowe). Gospodarzem są w tym roku Rosjanie, a mistrzowski turniej odbędzie się w Moskwie między 13 a 19 lipca.